- Adam Chrząstowski, Fot. materiały prasowe.
Uważam, że podróżowanie jest dla kucharza koniecznością. Zdobywamy w ten sposób wiedzę i doświadczenie. Poszukujemy inspiracji i rozszerzamy swoje horyzonty. Poznajemy inne techniki i smaki. Kilkanaście lat temu zafascynowała mnie opowieść o Joelu Robuchonie, który w pewnym momencie rzucił wszystko, ruszył w podróż i dopiero po powrocie stworzył koncepcję restauracji, która przyniosła mu deszcz gwiazdek Michelin. Gdy po raz pierwszy przestąpiłem próg jednej z nich, od razu miałem skojarzenie, że została zorganizowana na wzór sushi baru. Domniemywam, że to Japonia zainspirowała jednego z największych mistrzów europejskiej gastronomii.
Ja sam musiałem wyjechać do Chin, aby zatęsknić za rodzimymi smakami oraz produktami i docenić je. Nauczyłem się jednocześnie, że prostota ubrana w precyzję (a to cechy kuchni Dalekiego Wschodu) jest tym, co przyniesie lepsze efekty niż zbędne kombinatorstwo.
Tę konieczność żeglowania – podróży rozumiem także jako misję docierania do innych osób z własną wiedzą i dzielenie się nią z gośćmi oraz kucharzami. Tutaj znowu nasuwa mi się refleksja, że łatwiej trafia się do odbiorców poza Warszawą niż w stolicy. Poza centrum Polski ludzie wydają się bardziej pokorni i głodni wiedzy. Nie jestem pewien, z czego to wynika, jednak fakty mówią same za siebie. Warsztaty „Gościnność”, które współorganizuję z Patrycją Siwiec i Adamem Pawłowskim, w Krakowie sprzedają się na pniu, a w Warszawie nie można zebrać grupy chętnych.
Mój zapał nie opada, bo satysfakcja z takich spotkań jest ogromna, a ja cieszę się, gdy zaproponowane przez nas rozwiązania spotykają się z aprobatą i przynoszą wymierne efekty. Ktoś może powiedzieć, że uciekam w szkolenia przed trudnym wyzwaniem i ryzykiem, jakie stoją za prowadzeniem własnego lokalu. Łatwiej, niż otworzyć własny biznes w stolicy, jest złapać niedoświadczonego inwestora, wskoczyć do jego knajpy, zrobić w niej najpierw audyt, potem szkolenie i wyjechać. Jednak ja, firmując te działania swoim nazwiskiem, dzielę się odpowiedzialnością za przeforsowane zmiany i na razie bez obrzydzenia spoglądam co rano w lustro.
Poza tym za każdym razem, gdy gdzieś przysiadłem na dłużej, nosiło mnie, aby chociaż na chwilę gdzieś wyskoczyć. Chciałem wyrwać się z zamkniętej kuchni i naocznie sprawdzić nowinki oraz trendy. Doszkolić się. Zweryfikować pięknie wyglądającą w internecie czy na stronach książek ofertę kolegów.Motyw ucieczki może pojawić się wtedy, gdy mamy potrzebę lub wręcz konieczność oderwania się od jakieś toksycznej rzeczywistości. Czasami taki reset jest niestety konieczny. Te podróże zawsze jednak odbywają się jakimś kosztem i są obarczone dużym ryzykiem. Utraty zdrowia, bo jest to większy wysiłek niż jednostajny i przewidywalny rytm pracy stacjonarnej. Osłabienia relacji z rodziną i przyjaciółmi, z którymi mamy ograniczony kontakt. Stresu związanego z nieznanym.
Pewnie właśnie dlatego druga część wypowiedzi Pompejusza brzmi „vivere non est necesse”. Bo wsiadając na statek i tracąc z oczu stały ląd, musimy stawić czoła nieznanemu, a to często jest niebezpieczne.