Jak to się stało, że zamiast serwowania gościom dań w restauracji, zaczęliście sprzedawać produkty delikatesowe?
- Już w czasie pandemii sprzedawaliśmy dania do przygotowania w domu. Nie tyle nasze potrawy w dostawie, ale rzeczy, które można było spokojnie trzymać w lodówce nawet kilka dni, takie jak np. pulpety w sosie. Chcieliśmy wyjść ludziom naprzeciw, zaproponować coś smacznego i niedrogiego, co może być obiadem dla całej rodziny, a przy okazji podratować nas biznesowo.
Czy delikatesy jako biznes sprawdzają się lepiej od restauracji?
- Tak. Docieramy do dużo większej liczby klientów. Nasz zasięg to dziś cała Polska, planujemy też rozszerzyć dostawy na inne kraje europejskie. Nawet mimo dodatkowych kosztów, np. opakowań czy dostaw, nadal jest to opłacalne. To biznes, który można skalować i dokładnie o to nam chodziło.
Co można znaleźć w waszym sklepie?
- Smaki nowoczesnej amerykańskiej kuchni zamknięte w słoikach i butelkach. Inspirujemy się trendem, który narodził się na Brooklynie – robimy dania domowe, ale w ulepszonej wersji. Część produktów w sklepie pochodzi bezpośrednio z naszego dawnego menu. Mamy m.in. sosy do sałatek czy autorskie mieszanki przypraw. Bardzo ważna jest dla nas wygoda. Chcemy, żeby nasi klienci mieli zawsze coś pysznego pod ręką. Budujemy swoją markę w oparciu o przekonanie, że każdy powinien móc zjeść dobrze w domu. Nasze produkty mają to ułatwiać.
Co jest dzisiaj waszym flagowym produktem?
- Jednym z naszych najpopularniejszych produktów jest dżem z bekonu. To po prostu smażony wędzony boczek z cebulą z dodatkiem syropu klonowego, bourbonu i naszej autorskiej mieszanki przypraw. To Brooklyn w słoiku: słodko-słony z dymnym posmakiem. Ma bardzo wiele zastosowań – niektórzy jedzą go samodzielnie, inni na kanapce, świetnie sprawdza się też jako dodatek do deski serów czy przekąsek. To produkt uniwersalny!
Jak na razie stawiacie na dodatki do dań. Czy w waszej ofercie pojawią się również gotowe dania?
- Na początku działalności naszego sklepu internetowego mieliśmy w ofercie bardzo dużo dań, ponad 50! Sprzedawaliśmy m.in. mrożoną lazanię czy zapiekankę pasterską. Te potrawy cieszyły się popularnością, ale ich dostawa była problematyczna, brakowało nam też pracowników. Chyba za szybko się rozwinęliśmy (śmiech).
W tym momencie w naszym sklepie znajduje się kilkanaście produktów, z czasem będziemy poszerzać asortyment. Postanowiliśmy więcej sprzedawać w hurcie, w dużych sieciach spożywczych. W sklepie są przetwory i przyprawy – woleliśmy póki co skupić się na ich jak najwyższej jakości, kosztem zredukowania liczby dostępnych produktów.
Aktualnie nie macie sklepu stacjonarnego. Czy planujecie go otworzyć?
- Jesteśmy póki co niewielką firmą, ale w planach jest otwarcie miejsca, w którym będzie można kupić nasze produkty. Nie wracamy na razie do biznesu restauracyjnego, skupiamy się na delikatesach.
Rozmawiała: Dominika Zagrodzka