Nie będę tu poruszał kwestii, że na rodzimej scenie koktajlowej mamy tak mało barmanek, iż prawdopodobnie nie bylibyśmy w stanie ogarnąć nimi zmiany w klubie. Skupię się na zupełnie innym problemie, mianowicie na pysznych, różowych damskich „drineczkach”.
Znam bardzo dużo klasyfikacji napojów mieszanych. Niektóre z nich sięgają XIX w. Świat wyglądał wtedy nieco inaczej, zwłaszcza w zakresie tego, jak mężczyźni traktowali kobiety. Mimo to w żadnym miejscu, w którym pisze się o punchu, cocktailu, slingu albo sauerze, nie wspomina się o tym, że jedne „drineczki” są damskie, a inne męskie.
Dlatego ja się pytam: skąd taki podział w ogóle się wziął w świecie barowym? Od razu zaznaczam, że nie zgadzam się z argumentem, iż rozróżnienie to sprowadzili na salony sami zainteresowani, czyli goście. Już dawno zresztą by zniknęło, gdybyśmy go sami w jakiś przedziwny sposób nie pielęgnowali.
Jak to działa, że gdy koktajl ma kremową konsystencję i różowy kolor, to od razu jest określany jako damski „drineczek”. Jeśli ktoś mi powie, że dlatego iż większość kobiet pije takie właśnie koktajlowe kreacje, odpowiem – to b.z.d.u.r.a.!
Statystycznie rzecz ujmując, z perspektywy pracy za barem The Trust miksuję dla drogich pań mniej więcej taką samą liczbę Old Fashioned co Pornstar Martini. Jak tak można!? Przecież Old Fashioned to mocny koktajl! W męskim szkle! A w ogóle męskie szkło to kolejny temat, który bawi mnie chyba nawet bardziej niż damskie koktajle. Jak wielki trzeba mieć problem ze sobą, żeby mieć mus picia z tzw. męskich szklanek... No serio? Jaki?
Jest w tym kraju grono osób, które może z dumą podkreślać, że tworzyło i tworzy rodzimą kulturę koktajlową. Fakt, że zgodziliśmy się, aby w potocznym rozumieniu pojawił się podział na koktajle damskie i męskie, uznajmy za pewne przeoczenie. Teraz do tego zagadnienia trzeba podejść trochę bardziej świadomie.
Absolutnie nie sądzę, aby ktoś się czuł urażony takim podziałem. Chodzi mi raczej o coś innego – jeżeli chcemy koktajlową kulturę dalej rozwijać, to damsko-męskie rozróżnienie nie może być punktem wyjścia dla młodych barmanów. Początkujący adepci sztuki barmańskiej nie powinni być zaskoczeni, gdy kobieta przy barze zamówi dla siebie Sazeraca, a tym bardziej nie mogą jej tego koktajlu odradzać, bo przecież nie wpisuje się on w wizję „drineczka”. Niedopuszczalne też, aby zaczęli spekulować na temat orientacji seksualnej dwóch mężczyzn, którzy zamówili sobie Grasshoppera czy Cosmo.
Teoretycznie klasyfikowanie gości w ten sposób powinno być z góry piętnowane i skazane na pewnego rodzaju gastrowykluczenie, ale odnoszę wrażenie, że w kwestii koktajlowej jest na to ciche przyzwolenie... Znowu: nikogo nie podejrzewam o złe intencje, natomiast uważam, że jest to przeoczenie. I jeżeli będzie na to dobry moment, to należy się tym zająć, dokładnie tak samo jak resztą problemów w branży. Mamy nowy zarząd SPB – pozostaje powiedzieć: do dzieła!
Felieton ukazał się w „Food Service" 3/2022 nr 213.