Po pierwsze Aldi to... dyskont, czy w zasadzie pradyskont, bo twórcy sieci – bracia Albrecht – uznawani są za tych, którzy wymyślili ten koncept sklepu. A zatem format kojarzony z kuszeniem najniższymi cenami chce dokonać w mięsnym asortymencie tak znaczących [czytaj: i kosztownych] zmian.
Co mówi sama sieć? – Rosnące obroty związane z towarami produkowanymi w sposób zrównoważony pokazują, że nasi klienci są gotowi na zmianę świadomości – podkreśla Tobias Heinbockel, dyrektor zarządzający ds. zakupów w Aldi Nord. Sieć przekonuje, że „dobry stosunek ceny do wydajności i zrównoważony rozwój w żaden sposób się nie wykluczają”.
I to drugie zaskoczenie – a więc dyskonterzy nabrali przekonania, że ich klienci są naprawdę gotowi zapłacić więcej za takie produkty. „Naprawdę” jest tu słowem kluczowym, bowiem – jak z pewnością państwo wiedzą – z wszelkich badań wynika, że większość konsumentów chce jeść zdrowo, dobrze, lokalnie itd. Te deklaracje mają jednak niewielkie przełożenie na zawartość sklepowych koszyków. Aldi jest najwyraźniej pewne, że do 2030 r. się to zmieni. Trzeci powód, czy w zasadzie pytanie, z którym państwa chcę zostawić, to: czy taki dobór asortymentu sprawi, że to dany sklep (ale i bardzo łatwo przełożyć to na restaurację) wybierze konsument? Ja niestety wciąż uważam, że nie. Że w dużej mierze to nie ten element decyduje o wejściu do danej placówki handlowej czy restauracji. Natomiast jeśli już tam jesteśmy, to – chcąc nie chcąc – wybieramy ten właśnie produkt. Czy do 2030 r. się to zmieni? Sprawdzimy już za 9 lat...
Felieton ukazał się w „Food Service" 6/2021 nr 206.