Chętnych do spędzenia nocy poza domem nie zabrakło. Nie brakuje jednak także problemów, które na nowo zaczynają trapić restauratorów.
Warszawa – prawie jak w Sylwestra
Gdyby nie wiosenna aura i ubiór bawiących się na ulicach warszawiaków rzeczywiście można by odnieść wrażenie, że właśnie świętują oni Sylwestra. W stolicy tłumy gości pojawiły się na głównych placach i ulicach miasta już w nocy, z piątku na sobotę. Na placu Zbawiciela goście odliczali czas do północy, a w niebo, zamiast fajerwerków wzbiły się balony.
Na ten moment gastronomia czekała niewiele krócej niż na nastanie nowego roku. Zamknięte 7 miesięcy temu restauracje ostatni raz przyjmowały gości, przynajmniej oficjalnie, do momentu drugiego, październikowego lockdownu. Nie dziwi więc entuzjazm z jakim restauratorzy powitali częściowy powrót do normalności.
– Było masę osób od momentu otwarcia. Na pewno sobota była wyjątkowa, w niedziele też odwiedziło nas bardzo dużo osób. Wiedziałam, że to będzie szalony dzień, ale udało nam się przygotować. Wyobrażam sobie, że to musiało nie być łatwe dla miejsc, które nie miały sprzedaży na wynos. Otworzyć od nowa po tylu miesiącach musi być trudno – mówi Barbara Kłosińska ze stołecznej Wozowni i zaznacza, że jest jeszcze za wcześnie, by móc powiedzieć, czy klienci odwiedzają lokal częściej niż jeszcze przed pandemią.
Jedno jest jednak pewne, na brak gości, większość stołecznych restauracji i barów nie mogło w miniony weekend narzekać.
– W sobotę zainteresowanie było bardzo duże, zamykaliśmy po trzeciej w nocy – mówi Michał Rozkwitalski, menedżer Bursztynowa Bistro w centrum stolicy.
Kraków – ogródki tylko do 1 w nocy
Restauratorzy w większości zastosowali się jednak do obostrzeń.
– Skontrolowaliśmy 61 ogródków w całym województwie, w tym 22 działało. Właściciele ogródków i ich goście wykazali się bardzo dużą subordynacją, stosowali się do przepisów – powiedziała w poweekendowej rozmowie z PAP Katarzyna Cisło z zespołu prasowego małopolskiej policji.
Kraków, choć po cichu, świętował przez cały weekend.
– Jesteśmy bardzo zadowoleni. Baliśmy się bardzo, bo jednak siedem miesięcy zamknięcia zrobiło swoje. Mimo, że nienawidziliśmy tej garmażerki, to się do niej przyzwyczailiśmy. Teraz czuliśmy się jak przed nowym otwarciem. Na szczęście, goście nie zawiedli, a ogródki pozwoliły, żeby obroty były większe o kilkadziesiąt procent niż do tej pory – mówi Rafał Brzostek, współwłaściciel krakowskich Wschód Baru oraz Ramen People, choć dodaje, że nadal znaczącą część przychodów stanowią zamówienia z aplikacji online oraz dania na wynos.
Poznań jak Krupówki
Mieszkańcy stolicy Wielkopolski również tłumnie ruszyli w poszukiwaniu otwartych restauracji, choć nie wszędzie ruch był tak samo duży. Zainteresowaniem cieszyły się przede wszystkim ogródki w centrum miasta. – Ulica Wrocławska była jak Krupówki. Pełno ludzi czekających na miejsce. To było spodziewane, ale nie w aż takiej ilości. Mam znajomych, którzy działają na ulicy Wrocławskiej i dziś nie są wstanie otworzyć bo są ledwo żywi – mówił w poniedziałek 17 maja Ernest Jagodziński, właściciel restauracji Autentyk.
W Poznaniu świętowanie również rozpoczęło się wraz z wybiciem północy. Otwarciu ogródków towarzyszyły oklaski, wiwaty a nawet okrzyki „dziękujemy” pod adresem właścicieli jednego z wielkopolskich pubów. Zainteresowanie klientów zmalało jednak w sobotnie przedpołudnie. Wtedy też do restauracji najchętniej zaglądają zagraniczni turyści. Ich brak był, nie tylko dla poznańskich restauratorów, odczuwalny.
Wciąż brak rąk do pracy
Bardziej niż brak turystów gastronomii doskwiera jednak wciąż brak pracowników. Ci, którym udało się zatrzymać zespół przez ostatnie 7 miesięcy mogą mówić o szczęściu.
– Wiem, że jest ciężko. Dużo osób dzwoni do mnie z pytaniem, czy mogę kogoś polecić. Nam na szczęście udało się zatrzymać wszystkich, którzy u nas pracowali. Mamy zgraną załogę. To na pewno pozwoliło nam na spokojniejszy start – mówi Michał Rozkwitalski z Bursztynowej Bistro.
Wbrew oczekiwaniom niektórych restauratorów, ci którzy odeszli z branży w trakcie pandemii, wcale nie myślą dziś o wznowieniu kariery barmanów, kucharzy czy kelnerów.
– Nie wierzę, w to że boom będzie trwał długo, że gastronomia nagle „odżyje”. Boją się, że jesień będzie okresem kolejnej fali pandemii. Nie każdy chce wrócić na parę miesięcy do pracy, a potem stracić pracę ponownie – przyznaje Ernest Jagodziński.
Obecnie na rynku wciąż brakuje przede wszystkim słabo opłacanych pracowników niskiego szczebla: kelnerów, pomocy kuchennych, osób do sprzątania szkła i podawania piwa. Ci, którzy do tej pory pracowali na tych stanowiskach, znaleźli najczęściej nową pracę. Wielu z nich wróciło także do rodzinnych miejscowości.
– Część studentów wyjechała do domu, do mniejszych miast i tam pracuje. Wrócą pewnie przed rozpoczęciem roku akademickiego – mówi Rafał Brzostek i przyznaje, że należy do szczęśliwców, którym udało się utrzymać niemal cały zespół w komplecie.
Gastronomiczny karnawał czy ponura garmażerka?
Kontynuując metaforę Sylwestra możemy spojrzeć w nieco dalszą przyszłość – do czasu karnawału. W kalendarzu księżycowym następuje on z reguły w dwa, trzy miesiące po nowym roku i wydłuża okres świętowania oraz hucznej zabawy. W nowym,gastronomicznym kalendarzu przypadnie on najpewniej na schyłek lata i jesieni. To czas, o którym wielu mówi z niepokojem w kontekście kolejnej fali zachorowań, lockdownów i obostrzeń.
– Zwracaliśmy uwagę klientom, którzy podchodzili do baru bez maseczek. Tego musimy się trzymać. Ważne jest przestrzeganie restrykcji, szczególnie, że nie są one ciężkie – tłumaczy Barbara Kłosińska.
To, czy restrykcje, maseczki i dania jedynie na wynos powrócą, zależy w równym stopniu od restauratorów, jak i od ich klientów. Dla tych pierwszych kolejne zamknięcie będzie oznaczało albo bankructwo, albo powrót do ponurych czasów lockdownowej „garmażerki”. A na to, szczególnie dziś mało kto może już sobie pozwolić.