Mamy dostęp do produktów z najdalszych zakątków świata, ale tracimy nasze lokalne jedzenie. Największą – dosłownie – stratą jest utrata bieługi. Ta wielka ryba wędrowna, poławiana dawniej m.in. w Dnieprze i Dniestrze, osiągała do kilku metrów długości i mogła mieć nawet 1,5 t wagi. W Polsce nazywano ją „wieprzem morskim”, a w postaci suszonej „polską słoniną”. Przeciwstawiano ją „słoninie niemieckiej” („szpekowi”), którą zajadali się protestanci, podczas gdy pobożni katolicy klika razy w tygodniu pościli i jedli właśnie wyzinę. Zwierzęta hodowlane zapewniają dziś ogromną, niewyobrażalną kiedyś ilość mięsa, mleka czy jaj, a zwierzęta dzikie karłowacieją i znikają z naszego otoczenia. Kilka lat temu przekazałem Markowi Michalakowi, producentowi rybnych smakołyków spod Brodnicy, recepturę na marynowanego jesiotra z XVIII w. Opierała się na pomyśle marynowania go w solance i ziołach, a potem stopniowego wykorzystywania płatów ryby do wędzenia. Marek był recepturą zachwycony, a marynowany i podwędzony jesiotr okazał się prawdziwym hitem. Początki jednak nie były łatwe: zgodnie z recepturą mistrz użył garnca (3,6 l) soli i jednego jesiotra. A ten zamiast dawnych 100-150 kg waży dziś zaledwie kilka kilo...
Zupełnie zapomnieliśmy o sztokfiszu, czyli suszonym dorszu. Stwardniałe na kamień płaty trzeba było moczyć w roztworze ługu i wielokrotnie płukać. Najsłynniejszy był tzw. sztokfisz kapucyński, przypisywany ojcom kapucynom, którzy specjalizowali się w kształceniu kucharzy. Suszone ryby, choć tańsze od świeżych, były cenione przez smakoszy. Z zamiłowania do kapucyńskiego specjału słynęła np. królowa Maria Józefa, żona Augusta III. Potrawa była wręcz uwielbiana, ale już w pierwszej połowie XIX w. właściwie zniknęła ze stołów. W 1848 r. słynny kucharz Jan Szyttler pisał, że:
„Stokfisz kapucyński tylu zjednał szczególniejszych amatorów, iż go poszukiwano i przepłacano tę potrawę jak najwyśmienitszy specjał, lecz dzisiaj mało jest takich, którzy go doskonale sporządzać umieją i z tej to przyczyny rzadko się zjawia na pańskich stołach”.
Dzisiaj nie będziemy proponować przepisów na niemożliwą do znalezienia wyzinę czy sztokfisza. By uczcić zasługi ojców kapucynów, przypomnimy sandacza (sądaka) po kapucyńsku, zachęcając do sięgnięcia do produktu ciągle dostępnego i przyrządzenia go na dawną modłę.
STAROPOLSKI PRZEPIS
SĄDAK SPOSOBEM STOKFISZU PO KAPUCYŃSKU Z OLIWĄ LUB MASŁEM
Świeżego sądka sprawić i oczyścić jak należy, odrzucić skórę z łuską, posolić w miarę na godzinę dobrą, wypłukać w zimnej wodzie, wytrzeć z wilgoci serwetą, skroić w dzwona na cal grubości, posypać nieco imbirem z dodaniem cokolwiek pieprzu. Położyć na dno półmiska włoszczyznę, na tej warstwę ryby, znowu rybę okryć włoszczyzną, i tak uformować gładko i okazale półmisek; rozpalić masła świeżego trzy ćwierci funta, wrzucić na nie zadość tartej pszennej bułki, zarumienić, oblać tym rybę ułożoną na półmisku z włoszczyzną i wstawić do niezbyt gorącego pieca, aby w miarę doszła i kolor rumiany pozyskała. Włoszczyznę do przekładania dzwonów sądka tak przygotować: skroiwszy drobno w kostkę selerów i cebuli kwartę, bardzo mało, aby gdzieniegdzie znać było cokolwiek marchwi, złożyć do rondelka, wlać łyżkę wody, pół funta masła, i tuszyć na miękko, poczem przekładać warstwy sądka.
J. Szyttler, „Kuchnia postna podająca najoszczędniejsze sposoby sporządzania potraw rybnych oraz zup, chłodników, pieczystego, marynat, jarzyn, melszpeizów, ciast itp.”, Wilno 1848.
Felieton ukazał się w „Food Service" 3/2021 nr 203.