- Adam Chrząstowski. Foto: archiwum prywatne.
Przeprowadzona prawie rok temu selekcja krajowa wyłoniła jako polskiego kandydata Jakuba Kasprzaka. Niewiele osób wie, że podczas konkursu krajowego, oprócz wyboru reprezentanta, przeprowadzana jest też ocena samego poziomu imprezy pod kątem poziomu kulinarnego, organizacji i zgodności z zasadami Bocuse d’Or. Członkowie grupy zwycięzców Bocuse d’Or nie tylko podnoszą prestiż naszych zmagań swoją obecnością w jury, ale także wystawiają laurkę organizatorom. To dzięki dobremu przygotowaniu zeszłorocznej imprezy w Krakowie mogliśmy spokojnie myśleć o kolejnym etapie, jakim był konkurs w Tallinie. Sami wiecie, że w poprzednich latach to nie było takie oczywiste.
Muszę przyznać, że Kuba Kasprzak jest stworzony do tego konkursu. Silnie zmotywowany, kreatywny, charyzmatyczny i zorganizowany. Poświęcił na treningi mnóstwo czasu, energii i zdrowia. Chcę zwrócić uwagę, że ogromny wpływ na przygotowania dodatków miała trzykrotna zmiana terminu, czyli sezonu konkursu. Wprowadziło to sporo frustracji. Nie pomogły też ciągłe zmiany warunków przyjazdu. Do ostatniej chwili nie było pewności, czy obowiązkowy test na COVID-19 nie będzie dodatni. Mimo to nie poddaliśmy się. Pozostałe drużyny startujące w konkursie nie zasypiały gruszek w popiele. Obserwując pracę ekip, które znałem z Turynu ’18, zauważyłem spory postęp w organizacji i wykorzystaniu możliwości regulaminowych. Tutaj uderzę się w pierś. Oceniam, że byliśmy zbyt grzeczni. Robiliśmy wszystko zbyt regulaminowo, bez chłodnej, turniejowej kalkulacji. W efekcie okazało się, że w finałowej dziesiątce jest tak ciasno, iż nie pomogła ani wcześniejsza rezygnacja czterech drużyn, ani wpadka Holandii, ani ciągłe kłopoty Hiszpanii w zrozumieniu specyfiki rywalizacji. Powtórzę tutaj moje słowa sprzed dwóch lat. Obserwując system działania i poziom Bocuse d’Or, uważam, że aby jakakolwiek drużyna mogła marzyć o wystąpieniu w finale, musi odbębnić „frajerskie” w co najmniej trzech kolejnych selekcjach europejskich, i to przy zachowaniu kontynuacji doświadczeń. To oznacza, że członkowie teamu z pierwszej edycji uczestniczą w kolejnych. Kandydat może się zmieniać, jednak zespół powinien być stały i korzystać ze zdobytych doświadczeń.
Po ogłoszeniu wyników moim pierwszym pytaniem do naszego zespołu było, czy dalej będziemy wspólnie jechali autobusem z napisem „Lion”? Bez względu na to, czy będzie to finał w 2023, czy 2025 r. Jak widzicie, wiele razy padało tu słowo zespół. Za startem w konkursie Bocuse d’Or stoją bowiem nie tylko oficjalnie zgłoszeni: Jakub Kasprzak (kandydat), Patryk Paczkowski (commis), Tomasz Purol (coach) i ja (jury), ale także ci mniej widoczni. Dorota Karwacka – nasza łączność z centralą, siedziała za sterami w centrum dowodzenia i koordynowała wszystko. Jacek Krawczyk – spiritus movens Bocuse d’Or Poland. Podziwiam niezmiennie jego determinację. Drugi, nieoficjalny, lecz nie mniej ważny trener – Dominik Brodziak. I grono mentorów: Kurt Scheller, Tomasz Grabski, Bartosz Peter oraz Jerzy Pasikowski. Marzy mi się, aby w tym gronie pracować dalej. Na wymienienie wszystkich sponsorów brakuje miejsca, ale bez ich wsparcia nawet selekcji byśmy nie przeprowadzili, a co dopiero ruszyli w świat. Dziękuję i proszę: bądźcie dalej z nami. Jeszcze jedno. Jakoś nie zauważyłem hejtu po naszym występie w Tallinie. To cieszy.
Felieton ukazał się w „Food Service" 11/2020 nr 200.