Mam jeszcze jedną opinię płci pięknej w zanadrzu. Magdalena, porucznik na winnym posterunku zwanym Chabrami z Poligonu, mówi o istotnych sprawach: „Myślę, że zmieni się przede wszystkim podejście inwestorów i właścicieli. Możliwe, że niektórzy pierwszy raz poczują odpowiedzialność za pracowników, że zatrudniając kogoś, mają pewne zobowiązania. Największe nadzieje wiążę z nowymi inwestorami w branży, którzy nie będą chcieli powielać błędów gastronomii. Co do pracowników to nie mam zielonego pojęcia, według mnie tutaj może wydarzyć się wszystko. I w ogóle uważam, że skończy się otwieranie małych, kameralnych miejsc z samym alkoholem, jak Chabry, Lustra itd. Bo w takim koncepcie podczas obostrzeń mamy związane ręce. I jedyne, co pozostaje, to łamanie prawa. Więc kuchnia w barze może stać się must have”.
Obie dziewczyny zdają się wierzyć (żeby było jasne – zgadzam się z nimi), że do gastronomii na dobre wejdzie totalnie biznesowe podejście. To branża stara jak cywilizacja i pora już na mniej romantyczne, a bardziej excelowe podejście!
Magda porusza poza tym dwa bardzo ważne problemy. 1. Pracownicy, podejście do nich, odpowiedzialność za nich, ale o tym pisałem już dużo. Więc odsyłam do poprzednich numerów. 2. Upośledzenie polskiego prawa odnośnie do gastronomii w ogóle, a alkoholu w szczególe. Bo dlaczego bary nie mogą swojej oferty sprzedawać na wynos? Dlaczego w momencie, gdy właściciele słyszą, że ich przybytki mogą być otwarte jedynie do godziny 21, to mają łzy w oczach? Cieszę się, że w gastronomii mamy takich ludzi jak Magda i Ala, które traktują obecną sytuację jak doświadczenie i naukę na przyszłość. Ale chciałbym też zapytać, czy w końcu zrobimy coś z ustawą o wychowaniu w trzeźwości? Czy powstanie jakieś lobby, które realnie wpłynie na zmianę prawa wiążącego nam ręce nie tylko w trakcie lockdownu i stanów globalnego załamania, ale też w każdy zwykły czwartek i poniedziałek?
Felieton ukazał się w „Food Service" 10/2020 nr 199.