Tak, pewnie się domyślacie – obejrzałem rewelacyjny serial dokumentalny Netfliksa „The Last Dance” o złotych latach zespołu Chicago Bulls, który był fenomenem do tego stopnia, że nawet w odległej Polsce wielu miało jakiś gadżet z czerwonym bykiem. Oglądałem sobie historię geniuszu Jordana, wiedząc, kto w „mojej” organizacji jest Rodmanem, kto rzuca trójki jak Steve Kerr, a na kogo by gwizdali jak na Krause’a.
Czas poświęcony na obejrzenie tego dokumentu spowodował u mnie lawinę przemyśleń. Mam wrażenie, że historię sezonów ‘97 i ‘98 u Bullsów można przełożyć na praktycznie każdą organizację, która odnosi sukces w swojej dziedzinie. To może być drużyna sportowa, warsztat samochodowy, fabryka, restauracja. A w tym momencie uważam, że bar ze stosunkowo małym zespołem, może się z tym modelem utożsamiać jak żaden inny biznes.
Już nie pamiętam, ile razy na tych łamach pisałem o tym, jak ważna jest drużyna. Oraz o tym, że najważniejszym zadaniem człowieka, który za nią odpowiada, jest stworzenie takich warunków, by zaspokajała ona swoje ambicje, miała możliwość rozwijania się oraz wciąż chciała się doskonalić. Każdy dobry zespół ma swojego Jordana i każdy dobry zespół pójdzie za swoim Jordanem w ogień. Mimo że czasami lider bywa wkurzający.
Dlatego, z perspektywy właściciela organizacji, doceniaj ambicję swojej drużyny. Nie kwestionuj zapału pracowników, ale nie dawaj im też spocząć na laurach, jeżeli osiągnęli to, czego od nich oczekiwałeś. Doceń ich wysiłek i znajdź im nowe wyzwania. To od ciebie zależy, czy twój zespół zostanie z tobą, czy poszuka innego miejsca. Takiego, w którym komuś bardziej zaufa, w którym ktoś przedstawi mu jasne cele i możliwości rozwoju. Nikt nie kwestionuje decyzji Jordana o odejściu z Chicago Bulls, nawet po średnio udanym epizodzie w Waszyngtonie. Śmiem twierdzić, że nikt nigdy nie zakwestionuje chłopa, który rzucał średnio 30,1 pkt na mecz... Niczego nie narzucam – zawsze można postąpić jak Krause i postawić na przebudowę zespołu (choć tę decyzję kwestionuje niemal każdy). W ten sposób właśnie Chicago Bulls się przebudowują od 1999 r...
Można na to spojrzeć jeszcze z innej strony – po jednej erze przychodzi druga era. Nie ma Bullsów, to są Lakers O’Neala albo Kobego. Czas pokaże. Dalej jednak uważam, że filary swojego zespołu trzeba stworzyć albo przynajmniej dać mu rozwijać skrzydła coraz szerzej i szerzej. Nie bądź więc smutnym pracownikiem działu windykacji i zadbaj o trochę polotu w twoim barze.
PS Jakiekolwiek podobieństwo opisanych osób do rzeczywistych przedstawicieli polskiej sceny barowej jest totalnie przypadkowe. Materiał ma wartość czysto edukacyjną. Pozdro dla kumatych.
Felieton ukazał się w „Food Service" 9/2020 nr 198.