- Foto: materiały prasowe.
Naturalne jest poszukiwanie dawnych smaków. Rosnąca liczba alternatyw dla mięsa, sera czy mleka sprawia, że przejście na dietę roślinną jest łatwiejsze i bardziej intuicyjne niż kiedykolwiek. Podobnie – nigdy dotychczas włączenie do menu pełnowartościowych i pełnych smaku dań roślinnych nie było tak łatwe i pożądane. Katarzyna Kłosińska z Uniwersytetu Warszawskiego pisze, że „nie jest niczym nienaturalnym powstawanie nazw typu kotlet sojowy (zresztą od dawna istnieją kotlety jajeczne czy kotlety ziemniaczane) czy tatar wegański (por. tatar z łososia). W nazwach tych rzeczownik nadrzędny wskazuje na rodzaj potrawy (np. na jej wygląd, sposób przyrządzania, funkcję), a jego przydawka (wegański, z łososia, sojowy) na skład”.
I znów: jedzenie, a także jego nazwy działają na wyobraźnię. Ułatwiają życie, bo dużo mniej naturalnie niż „kiełbaski roślinne” brzmiałyby „zrolowane paluszki sojowe”.
W piątki zgodnie z rodzinną wielkopolską tradycją przyrządzam „gzik z pyrkami”, pachnący szczypiorem, olejem lnianym i cebulką. Odczuwam tymi samymi zmysłami co wszyscy, którzy w jedzeniu szukają komfortu i wspomnień. To, że swój gzik przyrządzam z tofu i nerkowców, nie sprawia, że za nic mam tradycję. Nie patrzę przez to z góry na tych, którzy robią inaczej. A przede wszystkim – nic nie tracę. Czy mam mniejsze prawo do nazwania swojego posiłku twarożkiem? W 2020 r. powinniśmy chyba zgodzić się, że jest wiele poważniejszych problemów, z którymi wspólnie się mierzymy. Szczególnie że roślinne kiełbaski, burgery, twarożki i pasztety mogą pomóc w walce z kilkoma ważkimi sprawami tego świata.
Autorka: Weronika Pochylska
Felieton ukazał się w „Food Service" 6/2020 nr 196.