- Adam Chrząstowski. Foto: archiwum prywatne.
W poniedziałek 18 maja specjalnie zrobiłem rundkę wokół centrum Warszawy i niestety szału nie było. Wiele lokali wciąż było zamkniętych, a w pizzeriach i kebabowniach ruch panował jako taki. To dla mnie pierwszy sygnał o skali zniszczeń i liczbie ofiar ponaddwumiesięcznego lockdownu.
Co się przez ten czas wydarzyło? Wielu restauratorów przekalkulowało, że nie opłaca im się utrzymywać kontaktu z gośćmi, i całkowicie się zamknęli. Załogi zredukowano. Pracownicy na etatach zostali wysłani na urlopy – najpierw wypoczynkowe, a potem bezpłatne. Większość z tych, którzy nie stracili pracy, otrzymała propozycje drastycznego obniżenia dochodów. Odbyła się rzeź kadry menedżerskiej i szefów kuchni, bo stanowili duży koszt firmy, a ludzie o wysokich kwalifikacjach nie byli potrzebni do przygotowywania kotletów mielonych z mizerią, sprzedawanych w dowozach i wynosach. Na palcach jednej ręki mogę policzyć znane mi biznesy, które zachowały całą załogę. Nie ma wojny bez ofiar.
Teraz trzeba zrobić solidne rozeznanie stanu wojsk po bitwie. Ostrożnie wychylić się z okopu i sprawdzić sytuację. Jeśli mamy jeszcze siły iść do przodu, to róbmy to powoli i bardzo ostrożnie. Może wróg zostawił jeszcze jakieś miny lub ukrytych snajperów i czyha na to, że w euforii odsłonimy się na strzał. Mam na myśli potencjalny powrót wirusa. Wyciągnijmy z tej sytuacji nauczkę. Sprawdźmy, w jakiej kondycji są nasi goście, czego oczekują i na ile ich stać. Nie wystarczy otworzyć lokal na nowo, trzeba mieć jeszcze dla kogo gotować. Jeśli udało nam się przetrwać, to pomyślmy o oczyszczającej i edukacyjnej roli pandemii. Sytuacja na pewno zmusiła nas do refleksji i podjęcia działań adaptacyjnych. Musimy zdywersyfikować nasze działania, bo wirus pokazał, że opieranie się tylko na jednej nodze może źle się skończyć. Uruchommy delikatesy, pozostawmy dowozy i sprzedaż na wynos. Zrewidujmy koszty: food i beverage cost. Nauczmy się liczyć prime cost.
Zmiany na rynku są świetną okazją do renegocjacji czynszów. Mądrzy właściciele nieruchomości, jeśli nie chcą was stracić, powinni pójść na ugody i dostosować cenę wynajmu do sytuacji rynkowej. Jeśli to się nie uda, może warto wziąć pod rozwagę przeprowadzkę. Już dzisiaj (19 maja) rynek gastronomiczny skurczył się o 25%. Za chwilę będzie dużo lokali do przejęcia na warunkach adekwatnych do sytuacji.
Może to brutalne, ale liczę na to, że z gry wypadną przypadkowi restauratorzy i pracownicy. Pandemia i sytuacja z nią związana jasno pokazały, że gastronomia to nie jest łatwy kawałek chleba. Skurczył się portfel gości, ale też zmniejszy się liczba restauracji i pracowników branży. Mój szwagier, właściciel firmy budowlanej, śmieje się, że będzie do mnie dzwonił, by zweryfikować personel, bo zgłasza się do niego wielu chętnych do pracy, którzy w CV mają wpisane knajpy. Będziemy musieli pożegnać się ze źle rozumianą strefą komfortu restauratora i szefa kuchni. To satysfakcja gościa będzie definiować nasze zadowolenie.
Felieton ukazał się w „Food Service" 5/2020 nr 195.