Zresztą z tą penalizacją picia jest w naszym kraju dziwnie. A jeszcze dziwniejsze jest to, że mamy społeczny problem z tym, co w alkoholu gloryfikujemy, a co penalizujemy. Zaznaczam, że nie chcę z siebie zrobić socjologa i precyzyjnie diagnozować problemów społeczeństwa. Piszę o tym, bo niejako uczestniczę, i to w sposób bardzo aktywny, w tworzeniu pewnych wzorców picia w mojej lokalnej społeczności. Zatem wracając do gloryfikacji i penalizacji: dlaczego coś, co wszędzie na świecie traktowane jest jako normalne spożycie alkoholu – a więc wino do obiadu, drink po pracy, wino musujące do śniadania – w naszym kraju jest wyśmiewane, uważane za snobizm albo wręcz diagnozowane jako alkoholizm? Polskie społeczeństwo totalnie penalizuje alkohol jako część codziennej „piramidy żywienia”. A z drugiej strony – wiemy, jak w Polsce wyglądają imprezy, „dekoracje” chodników dzień po, jak często „jeden” szocik prowadzi do opróżnienia butelki, jak często ludzie chwalą się tym, ile wypili, jak bardzo nie pamiętają tego, co robili pod wpływem...
I nie zrozumcie mnie źle, wszystko jest dla ludzi – reset też bywa potrzebny. Ale dlaczego tego nikt od razu nie diagnozuje jako problemu? Dlaczego gloryfikujemy to, że ktoś potrafi wypić xyz alkoholu? Dlaczego wtedy zapominamy o tym, że cenimy sobie smak ulubionego rumu, wina? Dlaczego nagle jest nam wszystko jedno? Byle miało procenty... Jako społeczeństwo, wedle moich obserwacji, przechodzimy ze skrajności w skrajność. Albo ktoś nie pije w ogóle, albo się upija. Poruszające jest to, jak mały odsetek społeczeństwa zdaje się faktycznie słyszeć to, co od lat powtarzają firmy alkoholowe: „pijcie odpowiedzialnie”. To, że w Polsce sprzedaje się dużo wódki, nie jest żadnym zaskoczeniem. Zaskoczyć może jednak fakt, że najpopularniejszy rozmiar butelki to popularna małpka, czyli 200 ml. Jeszcze bardziej zdziwi was fakt, że większość tych butelek sprzedaje się do godziny 12.00!
Czy naprawdę cała branża alkoholowa, która od lat stara się budować świadomość – angażować konsumenta, przekazywać mu wartość, jaka podąża za jakością – czy naprawdę cała branża ponosi w tym kraju klęskę? Bo do czego prowadzą te wszystkie programy szkoleniowe? Degustacje i premiery kolejnych luksusowych brandów?
Wychodzi na to, że drink, koktajl, kieliszek wina czy jakakolwiek inna postać alkoholu to wciąż nie sposób na doznania smakowe, pobudzenie receptorów i przeżycie doświadczenia, lecz nadal klucz do baśniowej krainy bez problemów... No nie, nie tędy droga.
Teraz nasuwają się kolejne pytania: czy my w ogóle wiemy, co to jest alkohol? Czy wiemy, jak na nas działa? Do czego faktycznie może prowadzić jego nadużywanie? Kiedy zaczyna się nadużycie? Czy ma znaczenie jakość trunku, który pijemy? I najważniejsze – kiedy zaczyna się problem z alkoholem?
Uważam, że odpowiedzieć na te pytania po prostu wypada. Sam nie bardzo mogę to zrobić, ale może znajdzie się ktoś, kto mi w tym pomoże?
Do przyszłego miesiąca, moi drodzy!
Felieton ukazał się w „Food Service" 3/2020 nr 193.